J.S; Jak zaczęła się Twoja przygoda z tańcem?
C.P:
- Od małego interesowałam się tańcem. Wychowywałam się na wsi i tam mieliśmy takie zabawy. Tańczyliśmy z kuzynem do samego rana, chociaż byłam małą dziewczynką. Ogólnie nazywali mnie "Celka". Jak byłam jeszcze młoda, czułam silną chęć tańczenia i muzykowania. Dlatego moim marzeniem było założenie zespołu. Aby móc zrealizować takie plany, były potrzebne oczywiście kwalifikacje. W latach 80-tych najpopularniejszym zespołem było wtedy Mazowsze. (...) Wszyscy marzyli, żeby tam rozwijać swoje umiejętności, a ja już nadzwyczaj. Pojechałam tam ze swoim tatą, bo jeszcze nie byłam pełnoletnia. Udało mi się zaliczyć pierwszy egzamin. Kilka prób wśród wspaniałych tancerzy, choreografów, pozostawiło we mnie niezatarte uczucie i postanowienie, że w moim życiu taniec będzie pełnił ważną rolę. Wiesz, że nie potrafię bez niego funkcjonować. Z ważnych powodów rodzinnych nie mogłam jednak uczestniczyć w dalszych zajęciach. Wiadomo, jak się mieszkało na wsi, to nie zawsze rodzice mogli mnie zawieść na próby, ale widocznie tak miało być. Gdyby nie ten czas w Mazowszu to nie powstałyby Bursztynki.
J.S: To właśnie w Mazowszu zrodził się pomysł, że zostaniesz instruktorem tańca?
C.P:
- Dokładnie tak.
J.S: Czy pamiętasz swoją pierwszą lekcję, która poprowadziłaś jako instruktor?
C.P:
Pamiętam! To było dokładnie 15 października 1985 roku. Zespół powstał w urzędzie poczty w Malborku. Pracowałam wtedy w telekomunikacji. Były to dzieci pracowników poczty i telekomunikacji. Na pierwsze spotkanie rodzice przyszli ze swoimi dziećmi, przynieśli ciasto, napoje. Rozmawiałam z nimi i w pewnym momencie ktoś zapukał do świetlicy. Wszedł taki wysoki, przystojny, ciemny mężczyzna i prosił o możliwość wykonania połączenia, bo zepsuł im się autokar. A że ja pracowałam na centrali, udostępniłam mu szybko. Usłyszałam, że są zespołem cygańskim Roma. W tym momencie, gdy oni czekali na drugi autokar, zaprosiliśmy cały zespół do swojej świetlicy na nasze pierwsze spotkanie. Zabawa i śpiewy trwały do północy. Rodzice razem z dziećmi bawili się świetnie przy muzyce cygańskiej. Od tamtej pory zawsze w naszym repertuarze można zobaczyć jakieś tance cygańskie.
J.S: Powiedz mi skąd się wzięła nazwa Bursztynki
C.P:
Szczerze - to dzieci same wybierały tę nazwę. Tak około grudnia, bo zespół powstawał w październiku. To tak w grudniu, gdy się grupa już ustabilizowała, powiedziałam, że musimy sobie wybrać jakąś nazwę. Nie było to łatwe, dyskutowaliśmy na ten temat jakieś 3 godziny. Dzieci wybrały Bursztynki. Dlaczego? Zaczęłyśmy tak myśleć, że mamy zamek, mamy piękną komnatę bursztynową, mieszkamy niedaleko morza i w sumie została nazwa Bursztynki.
J.S: Gdy wchodzi się do Ratusza, nieopodal sali gdzie prowadzisz zajęcia, znajduje się gablota z pokaźną ilością trofeów tanecznych. Było ich całe mnóstwo, ale pewnie ten pierwszy "smakował" najlepiej"?
C.P:
Pamiętam, bo pięć lat nie wyjeżdżałam nigdzie z zespołem. Trwały przygotowania i praca nad sobą, nad repertuarem, strojami itd. Dopiero w 1991 roku był nasz pierwszy wyjazd do Kowna i Czerniakowska na zaproszenie Szkoły Muzycznej. Tam mieliśmy zajęcia z miejscowymi tancerzami i to był nasz pierwszy wyjazd, pierwszy sukces i tego się nie da zapomnieć.
J.S: Potem pewnie przyszły kolejne, które twoim zdaniem są takim największymi w historii zespołu?
C.P:
Powiem szczerze, że troszeczkę tego było. Chociaż nie wiem, czy jestem w stanie wszystko wymienić. Najważniejsze na pewno były wyjazdy zagraniczne, gdzie Bursztynki reprezentowały Polskę na międzynarodowych festiwalach tanecznych. W Kownie, Francji, Szwajcarii, Bretten, Alzacji i Erfurcie - byliśmy na festiwalu muzyki dawnej - tańczymy też muzykę dawną. W Strasburgu, w Budapeszcie, na festiwalu w Rimini we Włoszech, w Brukseli w Europarlamencie i oczywiście na zakończenie była Japonia. A oprócz tego mieliśmy nagrania do telewizji chińskiej, koreańskiej. Występowaliśmy na żywo w TVP w programie, "Jaka to melodia?", wielokrotnie w programie "Kawa czy Herbata?", w TVP Gdańsk - to te, które najbardziej pamiętam. Uważam, że to jest bardzo duże osiągniecie dla zespołu.
J.S: Przez te 35 lat udało Ci się zbudować, taki zespół wielopokoleniowy. Wcześniejsi wychowankowie przyprowadzają teraz na zajęcia swoje pociechy, a może już i nawet wnuki?
C.P:
Myślę, że tak. Pierwsi tancerze przyprowadzają swoje dzieci na pewno, ale czy wnuki...? Chyba tak, była jedna mama Pani Grażyna, której mama tańczyła, a teraz przyprowadza swoja córeczkę...
J.S: Czyli wychowuje się trzecie pokolenie tancerzy
C.P:
Dokładne tak!
J.S: Czy kiedyś zastanawiałaś się, kim byłaby Celina Pacanowska gdyby nie została instruktorem tańca?
C.P:
Trudne pytanie, ale odpowiem krótko. Gdybym nie osiągnęła swojego celu, to chciałam pracować w przedszkolu. Tak jak wspomniałam na początku naszej rozmowy, było to moje marzenie. Jest taka piosenka "Marzenia się spełniają" i tak jest w moim przypadku.
J.S: Można powiedzieć, że taniec odkrył Twój jeszcze jeden, wielki talent - szyjesz stroje. Czy wszystkie ubiory dla tancerzy wyszły spod Twojej maszyny?
C.P:
Dokładnie tak. Pierwsze moje stroje, jak pracowałam jeszcze na poczcie, szyłam z zasłon. Pamiętam, jak pani dyrektor pytała wszystkich "- Gdzie te zasłony zginęły?" - a ja udałam, że nic nie wiem. A z tego były uszyte moje pierwsze spódniczki do tańca. Baletki szyłam ze skaju, a 10 bluzeczek frotté dostałam od sponsorów z Elbląga z Urzędu Poczty. Obecnie, oprócz body i baletek, (...) wszystkie stroje szyję sama. Mam taka ogromną radość, że mój zespół wygląda zupełnie inaczej niż wszystkie inne. Moje stroje są niepowtarzalne, jestem samoukiem, a nie krawcową. W razie problemów idę do krawcowej. Uważam, że dla chcącego nie ma nic trudnego.
J.S: To jeszcze wypada w tym momencie zapytać, ile maszyn do szycia zużyłaś?
C.P:
W tej chwili mam już trzecią (śmiech)
J.S: Warto wspomnieć, że ten dar bardzo się przydał przed rokiem, kiedy koronawirus trafił do Polski. Byłaś jedną z pierwszych osób, które na terenie Malborka zaczęły społecznie szyć maseczki.
C.P:
Tak, uszyłam 2 tysiące i mam jeszcze kolejną kolekcję. Mam jeszcze prawie tysiąc do uszycia.
J.S: Koronawirus pokrzyżował niestety plany artystyczne, bo już pod koniec ubiegłego roku miał się odbyć koncert jubileuszowy, ale z tego co wiem - to ten plan nie został porzucony, tylko odroczony? Czy możesz nam uchylić rąbka tajemnicy, co przygotowujecie?
C.P:
Oczywiście, nie mam żadnych tajemnic. Cały czas przygotowujemy się do przedstawienia o Królewnie Śnieżce i 7 Krasnoludkach. Oprócz tego będziemy prezentować przekrój tańców od 30-lecia do chwili obecnej. Myślę, że w połowie albo pod koniec roku, uda nam się zrealizować marzenia. Chcą na zakończenie wspomnieć, że pracę licencjacką i magisterską także pisałam o zespole tanecznym Bursztynki. Na studiach zespół był również ze mną.
J.S: Czyli dla Ciebie ten jubileusz nie będzie tylko zamknięciem pewnego rozdziału, ale początkiem kolejnej 5-latki, a może dekady i więcej?
C.P:
Myślę, ze dopóki zdrowie mi będzie służyło, to będę chciała prowadzić zespół. Chyba że znajdzie się ktoś na moje miejsce, to nie ma problemu. Jak wiemy, nie jest to łatwa praca - z małymi dziećmi 3- i 4-latkami. Ja to bardzo lubię, kocham i jest to po prostu całe moje życie.
Rozmawiał Jacek Suchiński