Większość w wygłodniałych i wychudzonych więźniów zjadła otrzymaną żywność jeszcze zanim wyruszyła w „podróż”. Dla wielu z nich był to ostatni posiłek. Przemarznięci i wycieńczeni pokonywali dziennie trasę liczącą ponad 20 km, brnąc w śnieżnych zaspach i przekraczającym niekiedy minus 20 stopni mrozie. Nawet ci, którzy opuścili obóz w stosunkowo dobrej kondycji fizycznej nie byli stanie sprostać temu morderczemu marszowi. Szacuje się, że w następstwie lądowej ewakuacji obozu koncentracyjnego Stutthof śmierć poniosło blisko 17 000 więźniów.
W tym roku obchodzimy 78. rocznicę ewakuacji lądowej więźniów KL Stutthof. Tegoroczne uroczystości upamiętniające tamte tragiczne wydarzenia odbywać się będę w dwóch częściach. Pierwsza z nich odbędzie się w Muzeum Stutthof w Sztutowie, gdzie o godzinie 9:00 pod Pomnikiem alki i Męczeństwa zostaną złożone kwiaty. O godz. 13:00 - jak co roku — odbędzie się w Archikatedrze Oliwskiej Msza Święta w intencji ofiar KL Stutthof.
Marsz Śmierci więźniów niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof uznawany jest za jedną z najtragiczniejszych kart w jego historii. Na wieść o zbliżającej się Armii Czerwonej władze obozowe podjęły decyzję o ewakuacji. Datę wyznaczono na 25 stycznia 1945 r. Pierwsza kolumna z obozu centralnego wyruszyła ok. 6:00 rano. Kolejne kilka godzin później. Szacuje się, że w ewakuacji lądowej wzięło udział ponad 11 000 więźniów z obozu głównego oraz ponad 22 000 więźniów z podobozów. Wskutek wycieńczenia, głodu, chorób, zimna oraz mordów życie straciło ok. 17 000 osób.
Tak dzień wymarszu, 25 stycznia 1945 r. wspomina litewski więzień KL Stutthof Balys Sruoga:
Pochód otwierała nasza kolumna; było w niej 1600 więźniów. Oprócz nas, Litwinów, w jej skład wchodzili więźniowie dwóch innych bloków i część pacjentów doktora Heidla. Tych, którzy mogli się poruszać, poderwano z łóżek, dano im po dwie pary bielizny, cieniutką więzienną odzież bez podszewki i obszarpane szlafroki, prześwitujący dziurawy koc, reszty ich wyposażenia dopełniały: blaszany kubek, łyżka i drewniane chodaki. Wielu nie miało skarpet. Szli po śniegu prawie boso… Każdy więzień otrzymał porcję margaryny i chleba. Głodni ludzie rozprawiali się z tym natychmiast …
Wielu więźniów nie wytrzymywało trudów marszu. Ci, co zostawali w tyle byli rozstrzeliwani na miejscu przez SS-manów. Jan Jarzębowski wspomina:
Wlekliśmy się pod górę coraz wyżej. Wzdłuż drogi leżeli martwi nasi towarzysze z poprzednich kolumn. Widok był zawsze taki sam: pasiasta kurtka, pasiaste spodnie, nagie, chude dłonie i rana od kuli w karku, która czasem była tak wysoko, że wierzch czaski był wyrwany…
W trakcie Marszu Śmierci niezwykłą odwagą wykazała się ludność kaszubska, która wszelkimi sposobami starała się nieść pomoc więźniom. Uczestnik ewakuacji lądowej Krzysztof Dunin-Wąsowicz pisze o postawie Kaszubów:
O ile w pierwszych dniach ewakuacji ludność niemiecka w miejscowościach, przez które przechodziliśmy, patrzyła na nas niechętnie, jeśli nie wrogo, to w pierwszej wsi kaszubskiej – Niestępowie – natychmiast znalazły się ziemniaki, którymi obdzielono więźniów. Kobiety i dzieci usiłowały podawać chleb […]. Wieść rozeszła się po całym Pomorzu Gdańskim, że „Stutthof idzie”, zmobilizowane zostało całe polskie społeczeństwo do pomocy w ułatwianiu ucieczek, dostarczaniu żywności, ciepłej odzieży itp.
Początkowo Niemcy zakładali, że ulokują więźniów w szkole podoficerów SS w Lęborku. Jednak wkrótce po wymarszu okazało się to niemożliwe. Więźniowie trafili do niemieckich obozów Służby Pracy, które przekształcono na obozy ewakuacyjne. Ulokowane one były w miejscowościach: Gęś, Krępa Kaszubska, Nawcz, Łówcz, Gniewino, Toliszczek i Tawęcino. Ocaleli z Marszu Śmierci trafili do nich po około 11 dniach. Warunki bytowe i sanitarne były w nich makabryczne, a śmiertelność w wielu miejscach sięgała nawet 50%.